Już za chwilę, ręce po łokcie w soku, pestki nawet nożem się obrać nie chcą a ja czuję frustrację widząc efekt – bezkształtna masa soku i miąższu. To akurat mało ważne – liczy się smak i radość z wykonania czegoś z niczego – kombinujcie w kuchni ile wlezie. Budyń to mleko – nie jak dodam mleka będzie za rzadkie i skończy się na kolejnym budyniu, a ciasto mam jedno. Na ciastka za płynne chyba, że to z cukrem przesmażę, odparuję nadmiar wody i będzie w sam raz. Oczywiście musiało posiedzieć chwilę w lodówce, by się ładnie dokładnie ścięło wszystko i ciężko było się doczekać pierwszego gryza. Co z nich zrobić – pestki nie odchodzą, chyba renkloda. To co pokroję w trójkąty i brzegi wyłożę jakoś by wystawały to się nie zmarnuje. Ciasto uzyskało nazwę Różowe Słoneczko – na cześć lata i słońca i tego, że jest różowe. O mamo ile jeszcze ciasta zostało – no w końcu duże. Pewnie przepis taki już gdzieś, ktoś opracował, w przypływie weny twórczej, jak ja. No dobrze to chyba tylko kompot z tego będzie No bo co mogło się nie udać? Myśl, myśl… mam, będzie tarta tylko to zagęszczę i coś wyjdzie. Może być – do piekarnika i zobaczymy co wyszło.