Ziemniaki pokroiłyśmy w grubsze plastry lub półplasterki (w zależności od wielkości tychże), buraka w cienkie plasterki, cebulę w półtalarki, kiełbasę w plasterki, boczek w grubsze plastry. Próby odwzorowania tego dania w domu, na przykład w piekarniku, mogą zakończyć się powodzeniem, ale to nie będzie ten smak. Na wyjeździe była ich czwórka i w kolejce się ustawiały po kawałki ziemniaka i boczusiu, które potem układały w garze. Ale to nie o przepis sam w sobie dzisiaj chodzi, tylko o przybliżenie dania, o którym być może nie wszyscy jeszcze słyszeli. W pewnym momencie z gara zaczynają ulatniać się zapachy, a podania twierdzą, że wtedy zaczynają schodzić się sąsiedzi. Naoglądałam się już trochę programów kulinarnych polskich i nie polskich, poczytałam też trochę książek, nie tylko z przepisami, ale niestety. Ale uwaga, garnek nie może być byle jaki, bo najlepsze są te ręcznie wykonane z okolic Zawiercia, które to słynie z prażonek ;). Pytam się Kawy, czy o nich słyszał, wszak to on codziennie obraca się w towarzystwie 😉 Ręka w górę, kto jest gotowy na pierwszą fotorelację w historii gotować! A najlepsze jest to, że w przygotowania włączają się również dzieci 🙂 Ja nie mam żadnego porównania, bo prażonki spożywałam po raz pierwszy i to właśnie z takiego garnuszka, ale powiem Wam że było pysznie. Tutaj nieco zaogniona sytuacja, ale dobrze że nie widzieliście wysokości płomienia, kiedy prażonki lądowały na ognisku 😉 Składniki: 2 kg ziemniaków 3-4 cebule (w tym 1 czerwona) 1 burak 1 kg kiełbasy ok. 1 kg boczku sól i pieprz do smaku Jeśli przyjdzie Wam kiedyś spożywać prażonki w większym gronie, cierpliwie czekajcie na końcu kolejki na ostatki. Pierwsze co się rzuca w oczy to to, że jest nieczerniony. Ja szczerze mówiąc pierwszy raz taki widziałam, zakochałam się w nim od razu i wzdycham do niego do tej pory 🙂 Tutaj widać tylko dwie sztuki, ale na stanie (jak już się zapewne domyślacie) była ich czwórka. Nic mi do głowy nie przyszło poza tym, że pewnie będzie to danie z ogniska lub grilla. Z niecierpliwością wyglądałam końca wypełniania gara, ale w tym momencie wkroczyły dzieci. U nas były ziemniaki, burak, cebula, boczek, i w sumie trzy rodzaje kiełbas (drobiowa, wieprzowa i kupiona na miejscu lokalna wiejska). Na zdjęciu nie widać, ale pokrywka jest przykręcana śrubą do garnka. Aktualnie jestem najedzona, ale jak patrzę na to zdjęcie to automatycznie zachciało mi się jeść. Cytując koleżankę i Wikipedię, jest to lokalne danie składające się głównie z ziemniaków, cebuli, kiełbasy i boczku. Nie ma kociołka, nie ma prażonek 🙂 Kociołek solidnie smarujemy smalcem, po to żeby nic się nam nie przypaliło. Za ewentualne nieścisłości serdecznie przepraszam, bowiem ekspertem w temacie nie jestem. Nie dość, że najlepsze to jeszcze człowiek po nich piękny i gładki 😉 Ziemniaki w garze musiały idealnie do siebie pasować, niczym puzzle z psimi szczeniakami. Znudziło im się już oglądanie wygibasów amazonki na huculskim koniku i postanowiły pomóc rodzicom. Jakiś miesiąc temu, gdy koleżanka napisała mi, że na weekendowym wyjeździe będziemy robić “prażonki, zrobiłam wielkie oczy. Każdy plasterek boczku musiał przejść dokładną kontrolę, nierzadko był po drodze konsumowany w celu zapewnienia najwyższej jakości dania. Ewentualna reszta składników, zależy już od inwencji twórczej kucharza, bowiem z prażonkami jak z rosołem. W końcu się udało. Nie ma ogniska, nie ma prażonek.