Podróże samolotem od zawsze wiązały się z emocjami, ale ostatnio pasażerowie jednej z najpopularniejszych tanich linii doświadczają ich z zupełnie innego powodu. To, co jeszcze niedawno uchodziło na sucho, dziś może oznaczać spore wydatki jeszcze przed wejściem na pokład.
Linie, które nie chcą bagaży?
Słowa prezesa Ryanair, Michaela O’Leary’ego, z początku 2024 roku nie pozostawiały wątpliwości:
"Nie chcemy waszych walizek, chcemy, żebyście latali bez bagażu".
Choć wielu potraktowało to jako prowokację, dzisiejsze działania przewoźnika sugerują, że nie był to jedynie medialny chwyt.
Choć nowe, bardziej rygorystyczne podejście do kontroli bagażu ma wejść oficjalnie w życie dopiero jesienią, na niektórych lotniskach – w tym w Polsce – pasażerowie już teraz obserwują wzmożone kontrole i mniejsze pole do negocjacji z obsługą.
Kontrole dokładniejsze niż kiedykolwiek
W praktyce oznacza to rezygnację z dawnych, dobrze znanych skrzynek pomiarowych na rzecz bardziej precyzyjnych narzędzi i wyraźnie wyznaczonych linii, które mają wskazywać dopuszczalne rozmiary bagażu. Nie ma już miejsca na „upychanie” walizki, liczenie na szczęście czy pobłażliwość pracowników.
Pasażerowie relacjonują, że na wybranych lotniskach każdy bagaż – również osób z priorytetem – jest skrupulatnie kontrolowany. Dopłaty za nawet minimalne błędy sięgają nawet 300 złotych, co często przekracza koszt samego biletu.
Motywacja finansowa personelu?
Od lat trwają spekulacje dotyczące dodatkowych wynagrodzeń dla personelu naziemnego za wykrywanie nieprawidłowych bagaży. Choć obecnie nie ma oficjalnego potwierdzenia takich praktyk, to w przeszłości podobne mechanizmy funkcjonowały – według zagranicznych mediów, część firm outsourcingowych wypłacała premie za każdy „trafiony” nadbagaż.
Ryanair nie potwierdza, by dziś stosował podobne rozwiązania, ale narastające napięcie i relacje pasażerów zdają się podsycać spekulacje, że naciski na egzekwowanie przepisów mogą być bardziej motywowane niż wcześniej.
Tanie linie, coraz mniej tanie?
W obliczu nowych zasad i dodatkowych opłat coraz więcej osób zaczyna porównywać ceny „tanich” linii z regularnymi przewoźnikami. Coraz częściej okazuje się, że lot z tradycyjną linią kosztuje tyle samo, co Ryanair – z tą różnicą, że bez stresu, ukrytych kosztów i problemów przy bramce.
To, co kiedyś było synonimem taniego latania, dziś coraz częściej wiąże się z nieprzewidywalnością i dodatkowymi nerwami. A wszystko wskazuje na to, że największe zmiany dopiero przed nami.