Niepoprawna pisownia jak i wymowa wzięła się z holenderskiego wyrażenia ‘maatjesharing’– oznaczającej małego (mają po około 12-15cm), bardzo młodego (około rocznego), najpierw mrożonego (dla zabicia pasożytów i bakterii) a potem solonego w drewnianej beczce śledzia, którym Holendrzy prawie że bez opamiętania objadają się z dodatkiem cebulki w czerwcu– bo maatjesharing to produkt sezonowy i nie odławia się ich wszystkich na raz, część musi przecież dopłynąć na tarło. Ale po odpowiedniej obróbce… Dzień przed robieniem śledzi płuczemy filety w zimnej bieżącej wodzie, a następnie moczymy je przez całą noc (jeśli bardzo słone – nawet przez dobę) w mleku wymieszanym pół na pół z wodą. Nie ma u nas w Polsce czegoś takiego jak ‘matjes’! Jest matias, czyli śledź dziewiczy, zwany też ‘rybą młodocianą’– śledź przed pierwszym tarłem. Te śledzie które my kupujemy nazywane są handlowo ‘a la matias’, bo też i z żadnej strony holenderskich tłuściutkich miniśledzików nie przypominają. Przyznaję się bez bicia że jestem totalnym ‘grammar nazi’ i czytanie na polskich blogach i portalach słowa matjesy dosłownie, fizycznie sprawia mi ból. A jak nikt ich po drodze nie odłowi – te ryby pożyją sobie spokojnie nawet i 20-25 lat.