A jak, choć kocham te jej rozgrzane łapki, mam ją czasem ochotę zbesztać, gdy kolejną noc z rzędu spędzam maszerując z naszej sypialni do jej pokoju mniej więcej co dwie godziny. Są jednak też noce, kiedy nawet nie próbuję uciekać z jej łóżka, gdy już zaśnie, skradając się niczym ninja (przynajmniej w moim mniemaniu ;), żeby nie obudziła jej skrzypiąca deska lub stuknięcie zamykanych drzwi. Składniki na prostokątną formę o wymiarach około 24 x 30cm: 90g niesolonego masła 2/3 szklanki gładkiego masła orzechowego (najlepiej naturalnego, bez dodatku soli i cukru)* 1 szklanka cukru demerara 1/2 szklanki drobnego cukru do wypieków 1 jajko plus 1 żółtko 2 łyżeczki ekstraktu waniliowego 2 szklanki mąki pszennej 1/2 łyżeczki sody 1/2 łyżeczki soli około 200g drobinek czekoladowych (chocolate chips) lub drobno posiekanej gorzkiej czekolady Wykonanie: Masło oraz masło orzechowe umieść w rondelku i rozpuść, podgrzewając na małym ogniu (możesz to również zrobić w kuchence mikrofalowej). Miały nam służyć jako zapasy na czarną godzinę, ale chyba nie dotrwają nawet dzisiejszego wieczora, sądząc po tym, jak szybko znikają, gdy nie patrzę ;P Batony nie są ani całkiem kruche, ani zupełnie miękkie, są gdzieś pomiędzy, w sferze moich ulubionych, lekko ciągnących w środku ciastek, którym niestety nie umiem się oprzeć. Teraz z nakarmioną, ubraną i uczesaną już Zuzią, popijam pierwszą, i z pewnością nie ostatnią dziś, kawę, zastanawiając się, jak mój biedny mąż wstaje o takich nieprzyzwoitych porach niemal każdego dnia, a potem jeszcze po kilkunastu godzinach pracy, wciąż ma dość energii i cierpliwości, żeby wytrzymać z nami dwiema do wieczora. Ciasto wyszło za suche i nijak nie dało się z niego formować ciasteczek, więc dołożyłam więcej masła orzechowego (bo przecież masła orzechowego nigdy za wiele ;) i zrobiłam jedno wielkie ciastko, z którego wycięłam całe mnóstwo batoników. Ok, może i zdążyłam zebrać czyste naczynia i zetrzeć resztki wczorajszej farby ze stolika w salonie, zanim zagotowała się woda w czajniku, ale potem byłam już tylko ja, deszcz stukający w szyby oraz książka, którą ostatnio zaczęłam czytać. Są noce, gdy leżę obok, nasłuchując jej cichutkiego pochrapywania i mamrotania, gdy nawet przez sen próbuje rządzić całym swoim małym światem :) Dziś obudziła się przed czwartą rano i jakoś nie mogła z powrotem zasnąć. Pogoda się popsuła i spędzamy więcej czasu w domu, więc mam mnóstwo czasu na pieczenie, z czego skwapliwie korzystam :) Zuzia mimo swoich 4 lat wciąż nie daje mamie osiąść na macierzyńskich laurach i testuje moją cierpliwość, budząc mnie często po kilka razy tylko (a może aż) po to, żebym się koło niej położyła. Może nie był to idealny letni poranek z rosą na trawie i słońcem zaglądającym przez okna w kuchni, ale miał swój urok. Dzięki temu mamy w zamrażalniku zapas sernika, a w szafce z mąką pudełko z batonikami, które musiałam schować przed Zuzią, tak je zajadała. Gdy chodzi o masło orzechowe i czekoladę, obie nie zawsze nad sobą panujemy ;) Batoniki powstały właściwie z przypadku, jako efekt nieudanej próby upieczenia ciasteczek. Idealnie sprawdzą się na piknik, czy weekendową wyprawę nad morze, ale mogę zaręczyć, że równie dobrze będą smakować popijane kawą w domowym zaciszu. I chociaż wstawanie o czwartej rano to zdecydowanie nie moja bajka, warto było poświęcić te kilka godzin snu dla chwili świętego spokoju, za którym tęskni od czasu do czasu chyba każda matka :) Piecz w temperaturze 170°C przez około 20 – 25 minut, do momentu, gdy brzegi się zarumienią, a środek będzie ścięty.