Składniki na około 200ml pasty: 150g łuskanych pestek słonecznika 1 słoik suszonym pomidorów w oleju (około 280g) 2 średniej wielkości cebule 2 – 3 ząbki czosnku 1 łyżka ciemnego cukru, np. muscovado (ja dałam łyżeczkę, ale myślę, że można go całkowicie pominąć) 1 łyżka soku z cytryny (nieco mniej, jeśli pominiecie cukier) 1 łyżeczka soli pieprz, bazylii i/lub oregano (opcjonalnie, do smaku) Wykonanie: Ziarno słonecznika opłucz na sicie pod bieżącą wodą i odsącz, a następnie przełóż do miseczki lub dużego kubka, zalej przegotowaną lub źródlaną wodą i odstaw na minimum 3 godziny do napęcznienia. Przyznam szczerze, że nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać, nigdy wcześniej nie robiłam takiej pasty, a moje eksperymenty z różnorakimi smarowidłami skończyły się na hummusie, który sama musiałam potem jeść, bo Zuzia niczego mazistego nie tknie, a Piotrek na nowości patrzy na ogół podejrzliwie, spróbuje dla mojej satysfakcji, ale nawet jeśli mu posmakuje, dobrowolnie po dokładkę nie sięgnie. Zresztą po prawdzie samym ciastem żyć się nie da, a ja, przyznaję bez bicia, jak już utknę w kuchni z jakimś przepisem na ciasto, o obiadach czasami zapominam, na czym niewątpliwie cierpią pozostali domownicy. No może Zuzia nieco mniej, niż Piotrek, bo ona akurat mogłaby żyć na jogurtach, owsiance i bagietkach, gdybyśmy jej pozwolili ;P Także wkraczam dziarsko na drogę nowej przygody kulinarnej, z nadzieją oczywiście, że pójdziecie ze mną :) Ja swoją zblendowałam dość mocno, niemal na gładko, bo inaczej ziarno słonecznika wydawało nam się zbyt mocno wyczuwalne, co nam osobiście przeszkadzało, ale najlepiej po prostu próbować w trakcie miksowania, aż konsystencja będzie Wam odpowiadać. Mówią, że gotowanie to sztuka, podczas gdy w pieczeniu więcej jest nauki, skoro więc wypieki mamy z grubsza opanowane, gotowanie powinno być już przysłowiową bułką z masłem ;) Z całej tej przerwy tyle wyszło dobrego, że chcąc nie chcąc miałam sporo czasu na przemyślenia i ostatecznie postanowiłam nieco profil bloga zmienić. Teraz przejdźmy do konkretów, czyli do przepisu na bardzo ciekawą propozycję pasty kanapkowej, którą wynalazłam u niezastąpionej Lady Calzonelli (o dokładnie tu klik) pomiędzy przepisami na całą masę innych pyszności :) On prosty chłopak jest i najbardziej lubi rosół i kiełbasę ;) Tym razem odniosłam nieco większy sukces, niż w przypadku hummusu – mi smakowało bardzo, a Piotrek, choć początkowo podejrzliwy, zajadał później, aż mu się uszy trzęsły :) To znaczy, nie żebym planowała jakieś wielkie wywracanie wszystkiego do góry nogami, co to to nie, właśnie do wniosku, że tego jednak nie chcę ostatecznie doszłam. Ano głównie stąd, że skoro udowodniłam już sobie (i Wam przy okazji, mam nadzieję), że piec może każdy, to teraz czas na kolejne wyzwania :) Tyle tylko, że zgodnie stwierdziliśmy, że bardziej nam to smarowidło pasuje jako dodatek do surowych warzyw i chrupkiego pieczywa, które podjadamy czasem na podwieczorek, niż jako pasta kanapkowa. Podczas gdy słonecznik nasiąka, pokrój cebulę w kostkę ( nie musi być specjalnie drobno, bo i tak zostanie zblendowana) i podsmaż na odrobinie oliwy. W razie potrzeby dodaj więcej zalewy z pomidorów lub nieco przegotowanej wody.