Jadę na Wielkanoc do rodziny, ale się nie cieszę. “Im dłużej tam siedzę, tym gorzej zaczyna się dziać”

Agnieszka
Styl życia
29.03.2024 9:48
Jadę na Wielkanoc do rodziny, ale się nie cieszę. “Im dłużej tam siedzę, tym gorzej zaczyna się dziać”

“Im jestem starsza, tym krócej potrafię wytrzymać w rodzinnym domu z bliskimi. Zazwyczaj urywałam się z rodzinnych imprez po kilku godzinach. Teraz nie wiem, czy w ogóle pojadę na Wielkanoc. Mam dość tego, co o mnie myślą i mówią…”

“Byłam oczkiem w głowie rodziców, do czasu…”

Nie mogę powiedzieć, że miałam nieszczęśliwe dzieciństwo. Rodzice kochali i dbali o mnie, czasami nawet za bardzo. Wszystko zmieniło się jednak, gdy skończyłam 25 lat. Teraz mam 33.

Od tamtej pory rodzice, szczególnie mama, zaczęła niby na żarty nazywać mnie starą panną. Zawsze była tradycjonalistą i zagorzałą katoliczką, ale myślałam, że rozumie trochę bardziej dzisiejszy świat.

Żarty ze starej panny szybko jednak zmieniły się w prawdziwe pretensje i presję dotyczącą tego, że nie mam nawet narzeczonego, a co dopiero dzieci. 

Zamiast cieszyć się z tego, że mam dobrą pracę, potrafię sama utrzymać się w Warszawie i jestem niezależna, to rodzice uważają, że poniosłam porażkę jako kobieta. Z resztą nie tylko oni tak myślą…

“Rodzinne spotkania to koszmar”

Pomimo tego, że z rodzicami mam ciągły kontakt telefoniczny, to prawdziwy festiwal pretensji o mój styl życia zazwyczaj zaczyna się na żywo i to przy całej rodzinie.

Każde święta wyglądają tak samo: Matka biega po domu i wszystko przygotuje, oczywiście sama, żeby potem móc powiedzieć, że nikt jej nie pomagał. 

Ojciec siedzi i ogląda telewizję, jednocześnie komentując najnowsze doniesienia polityczne, bo twierdzi, że on się najlepiej na tym zna.

Przyjeżdża też mój brat z żoną i dzieckiem. Wtedy przez chwilę w domu jest spokój, bo wszyscy poświęcają uwagę małej Kasi.

“Im dłużej tam siedzę, tym gorzej zaczyna się dziać” 

Koszmar zaczyna się, gdy wpada ciotka Marta, siostra mojej mamy. Ma ona bowiem dwie córki - bliźniaczki w wieku 24 lat. Na moje nieszczęście, obie są już zamężne i mają dzieci. Siedzą w domu, nie pracują, o wszystko muszą prosić mężów. Ale to one uważane są za prawdziwe kobiety sukcesu. 

Jak wszystko jest już gotowe i można zasiąść do stołu, to jakimś cudem matka i ciotka obierają sobie mnie za cel. 

“A tam w tej Warszawie to chłopów nie ma?”

“Niebrzydka jesteś, to nie wiem czemu żaden cię nie chce.”

“A może wolisz dziewczyny?”

“Masz 33 lata! Ty sobie nie zdajesz sprawy z tego, że zmarnowałaś sobie życie?”

Matka z ciotką prześcigają się w tym, kto zada bardziej żenujące pytanie albo uwagę nie na miejscu. 

Ojciec wtedy siedzi cicho, ale nie dlatego, że mnie wspiera. Po prostu ogólnie ma wszystko gdzieś. 

“Chyba nie pojadę na Wielkanoc”

Najgorsze jest to, że wszyscy uważają takie zachowanie za normalne, a te pytania i komentarze są mówione niby pół żartem, pół serio. Gdy tylko postanowiłam się odezwać i mówię, aby dali mi spokój i nie odzywali się tak do mnie, wszyscy się oburzają i mówią, że w tej Warszawie chyba straciłam poczucie humoru. 

Kiedyś na poważnie rozmawiałam z rodzicami i powiedziałam im, że takie komentarze mnie bolą. Stwierdzili, że przesadzam. Jak więc widać, rozmowa nic nie dała. 

Zastanawiam się, czy w ogóle pojadę na święta. Nie mam siły już tego wysłuchiwać. 

Może wymyślę jakąś wymówkę, np wyjazd służbowy. Tylko, że wtedy to już zupełnie stanę się w ich oczach "niewolnikiem Warszawy i swojej roboty".

Mam mieszane uczucia i targają mną różne emocje.. ale czy tak właśnie powinna wyglądać duchowość świąt wielkanocnych? No chyba nie…

Zostań z nami
Pobierz naszą aplikację mobilną